Zacznijmy od błędnego założenia, którym jest nieuchronność powodzi. Założenie to opiera się na alogicznym złączeniu zjawisk „powodzi” z „wylewem”. Nieuchronne są wylewy, natomiast powódź w znaczeniu „szkoda”, to jedynie kwestia działań ludzkich, a te nie są zdeterminowane. Jeśli już, to jedynie ignorowaniem zjawiska „wylewu”.
Tu warte jest przypomnienia, że największa cywilizacja starożytności, egipska, swój sukces zawdzięczała wylewom Nilu. Wylew zatem może być źródłem bogactwa, a nie przyczyną katastrofy.
Dzisiejsze techniki symulacji komputerowej pozwalają na stworzenie informatycznego modelu zlewni każdej rzeczki z takimi jej parametrami jak: nachylenie i chłonność deszczu przez glebę czy niewielkie lokalne rozlewiska. Modelowanie takie umożliwia oszacowanie ile wody, dany ciek wody zbierze z danego terenu na wypadek prognozowanego opadu. Pozwalałby więc na oszacowanie czasowych przebiegów przepływów wody w tych ciekach. Od tych najmniejszych do tych zbiorczych. Ale władza modelu takiego nie ma, nawet w PAN.
Z oficjalnych zapowiedzi meteorologicznych wynikało, że przewidywany był opad 150 mm na m kw. W przypadku suchego zbiornika retencyjnego w Stroniu Śląskim zbierającego wodę deszczową z obszaru 53,5 km kw. opady te skutkować miały spływem wody o łącznej objętości ok 8 mln m3. Tymczasem zbiornik w Stroniu ma maksymalną pojemność 1,38 m3. Zatem zakładając optymistycznie, że połowa deszczowej wody na jakiś czas pozostanie w glebie i nie spłynie do zbiornika, to i tak mamy do czynienia z prognozą trzykrotnego przekroczenia stanu maksymalnego. I to wiadome było na kilka dni przez feralnym 14 września. Czyżby nikt tego nie wyliczył?!
Zbiornik w Stroniu Śląskim to konstrukcja z roku 1906. Jak widać na zdjęciach, katastrofa ujawniła wady konstrukcyjne tamy. Na odsłoniętej konstrukcji zapory widać zbyt krótki odcinek części murowanej a także skaliste podłoże na którym usypano wał ziemny. To potencjalnie słabe punkty tej konstrukcji, o czym wie każdy, kto ma choćby mgliste pojęcie o konstruowaniu. Ponadto kamienna tama powinna być niższa od ziemnego wału. Wtedy nadmiar wody przepływałby przez część betonowo-kamienną a nie poprzez ziemny wał, na którym w miejscu jego przerwania wcześniej prowadzono prace ziemne rozpulchniając glebę. Zatem, gdyby dokonano analizy konstrukcji tamy przed wylewem i usunięto wady konstrukcyjne, prawdopodobieństwo katastrofy byłoby mniejsze. Co wcale nie oznacza, że woda by tamy nie przerwała.
Poleganie na starej konstrukcji, bezkrytyczne akceptowanie ukrytych wad konstrukcyjnych i niepojęta niezdolność do wykonania działania mnożenia dwóch liczb opadu i powierzchni zlewni, to są fundamenty, na których wylew zamienia się w katastrofę. Do obliczenia nie potrzeba ani rządu, ani hydrologa. Wystarczy mózg 10 latka.
Ale to dopiero pierwsza warstwa przyczyn katastrofy zwanej powodzią w Stroniu Ślaskim.
Ciąg dalszy nastąpi.