Czy to możliwe, że właśnie teraz, w kluczowym momencie naszej historii, zbliżamy się do punktu, gdy szybciej niż 232 lat temu, możemy utracić własne państwo? Można tę tezę zlekceważyć lub uznać za przesadny fatalizm, ale zanim odrzucimy ją z uśmiechem, warto chociaż się zastanowić.
W okresie poprzedzającym rozbiory Polski, za sprawą ówczesnych elit, kraj pogrążył się w chaosie. Brakowało nam silnej armii, władza była osłabiona, a królewski skarbiec świecił pustkami. Największym problemem były jednak elity, które rozsadzały państwo od środka. Już kilka miesięcy po pierwszym rozbiorze Polski stało się jasne, że ich patriotyzm i lojalność wobec ojczyzny były co najmniej wątpliwe. Co istotne, idea rozbioru Rzeczypospolitej nie zrodziła się nagle – kiełkowała w europejskich i rosyjskich salonach na długo przed tym, zanim doszło do realizacji tego planu. Proces ten trwał co najmniej dwie dekady.
Nie wiem, czy to, co dzieje się obecnie w Polsce, jest zapowiedzią kolejnego trudnego okresu, w którym znów możemy stracić państwowość, czy jest to dopiero początek procesu, który do tego prowadzi. Coraz więcej elementów zaczyna układać się w spójną całość, a kolejne fakty, decyzje rządu oraz postawy polityków, zwłaszcza premiera Donalda Tuska, budzą niepokój. Nawet hipoteza, że premier Tusk mógłby być niemieckim agentem wpływu, przestaje brzmieć jak surrealistyczna teoria spiskowa.
Podczas rozpoczętego w piątek Campus Polska, finansowanego przez niemiecką fundację Adenauera, Tusk starał się obracać zarzuty o jego rzekome związki z Niemcami w żart, sprowadzając je do absurdu. – O wiele więcej współczucia należy się tym, którzy wyzywają mnie od „Niemców”, niż mnie samemu — odpowiedział na pytanie uczestniczki, która zapytała, jak radzi sobie z takimi oskarżeniami. Jednak problem nie leży w samych słowach, lecz w całej sekwencji wydarzeń i gestów, które sprawiają, że oskarżenia o „bycie Niemcem” stają się jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
Po skandalicznym upokorzeniu się przed kanclerzem Olafem Scholzem w Warszawie w sprawie reparacji, licznych doniesieniach o rezygnacji z kluczowych dla Polski inwestycji, które byłyby sprzeczne z interesami Niemiec, a także serii innych wydarzeń mających nas cofnąć do czasów tzw. „resetu”, pojawia się informacja o kolejnej niemieckiej nagrodzie dla Tuska. Tym razem ma zostać wyróżniony za „niezachwianą walkę z autokracją”. W rzeczywistości, można to odczytać jako nagrodę za odzyskanie Polski na rzecz Niemiec, przy jednoczesnym przekształcaniu znaczenia pojęć w stylu Orwellowskim. Legalnie wybrany, demokratyczny rząd, który Polacy powołali w wyborach, Niemcy określają mianem autorytarnego, honorując za to swoje „cudowne dziecko”.
Dlaczego poruszam ten temat w kontekście rozbiorów Polski? Przyjęcie nagrody, której uzasadnienie jest wyraźnym gestem sympatii i przyjaźni wobec Donalda Tuska i wrogości wobec niepodległej Polski, w rzeczywistości stanowi policzek wymierzony milionom Polaków. I to nie tylko tym, którzy głosowali na prawicę. Pierwszy rozbiór Polski również nie przyszedł z dnia na dzień. Trzy mocarstwa przeprowadziły zakrojoną na szeroką skalę akcję dezinformacyjną, skierowaną do oświeconej opinii publicznej w Europie. W publikacjach inspirowanych przez te mocarstwa obwiniano Polaków za doprowadzenie swojego kraju do katastrofy, zarzucając im brak rządów i zacofanie. Czy to nam czegoś nie przypomina?
Jeśli dodamy do tego fałszowanie historii, współtworzony z Niemcami podręcznik, w którym ani słowem nie wspomina się o tym, że obywatele tego kraju zamordowali ponad 6 milionów Polaków podczas II wojny światowej, oraz doniesienia o tajnych rozmowach Rosjan z naszym zachodnim sąsiadem, mimo trwającej wojny na Ukrainie, cała sytuacja zaczyna przypominać wydarzenia, które już kiedyś miały miejsce. Dodatkowo, wprowadzane reformy w szkołach mające na celu ograniczenie wiedzy nowych pokoleń o zbrodniach Niemców oraz współczesny „Kulturkampf” wymierzony w Kościół, dopełniają ponurego obrazu. Wszystko staje się jasne, choć przyszłość Polski maluje się w coraz ciemniejszych barwach.