Czy PiS potrafi się zmienić?

Cena, jaką przyjedzie Polsce zapłacić za brak refleksji w szeregach Prawa i Sprawiedliwości, może być dużo większa, niż oddanie władzy siłom traktującym patriotyzm z przymrużeniem oka, a nawet wrogo. Istotą problemu jest brak samokrytycyzmu, samozadowolenie oraz paraliż w myśleniu o polityce inaczej, niż tylko w perspektywie własnego nosa.

Wcale nie chodzi o wyborczy wynik PiS-u, który nie był zły, a poza tym, jest logiczną konsekwencją zmęczenia materiału oraz niespodziewanie dużej frekwencji. Można się czepiać kampanijnych szczegółów, ale to byłoby wysoce niesprawiedliwe. Owszem, nie zagrało z formą, ale konkurencja faulowała i korzystała z zagranicznego dopingu. Można było udawać, że nic się nie dzieje, nadstawiać kolejne policzki, ale to byłoby bez sensu.

Dzisiaj łatwo krytykować dziennikarzy mediów publicznych, że było za ostro, zbyt tendencyjnie i z jednostronnym przekazem, ale rozejrzyjmy się dookoła – czy łagodny przekaz dałby cokolwiek więcej? Przecież TVN, ONET, Gazeta Wyborcza et consortes, takich dylematów nie mieli. Kłamali, napuszczali, szczuli i manipulowali. Taki mamy klimat i nie dotyczy to tylko Polski: mówienie spokojnie nie przebija się! W cenie jest krzyk i przekaz bardzo radykalny.


W szeregach PiS czuć irytację. Nie na to, że przegrali, ani nawet na to, że wyborcy nie docenili społecznych programów oraz gospodarczych sukcesów. To jest nic w porównaniu z tym, że PiS-owcy czują uzasadniony niedosyt: przegrali, bo byli oskarżani o to, czego nie zrobili, choć zrobić powinni. Rzecz jasna, chodzi przede wszystkim o reformę wymiaru sprawiedliwości, ale również uporządkowanie rynku mediów. W tej ostatniej sprawie, TVN jeńców nie brał, ale prezydent Andrzej Duda uległ. Niepotrzebnie.  – Jeżeli mamy zwyciężyć, nie wolno się cofać. Kto się cofa, ten przegrywa i zawsze będzie przegrywał – mówił podczas „Protestu Wolnych Polaków” prof. Jan Majchrowski, były sędzia Sądu Najwyższego.

Te wybory to coś więcej niż szalupy ratunkowe

Co teraz? PiS przypomina dzisiaj Akcję Wyborczą Solidarność kilka miesięcy po wyborach w 2001 roku. Ma jednak dużo więcej przewag i atutów: wiarygodnego lidera oraz lojalnych parlamentarzystów, milionowe finansowanie z budżetu państwa oraz największy klub parlamentarny. Bezcennym kapitałem, przy wszystkich wątpliwościach, jest wiarygodność.


Na szczęście dla polskiej prawicy, Platforma Obywatelska idzie w kierunku Sojuszu Lewicy Demokratycznej tuż po objęciu władzy w 2001 roku. Wystarczyło kilka miesięcy od wyborów, by na światło dzienne wyszła „afera Rywina”, która ostatecznie pogrzebała to ugrupowanie. W momencie jej ujawnienia, nic na to nie wskazywało. Postkomuniści z jednej strony twierdzili, że nie jest tak źle, z drugiej czuli, że wszystko poszło nie tak jak miało być. Wtedy również chodziło o media.

Mediów już praktycznie nie ma, przynajmniej tych lokalnych, które ledwo zipią. Pozostają inne strategie oraz inne umiejętności. Tak wtedy, jak i dzisiaj, chodzi o umiejętność zbudowania synergii. Nie każdy były poseł nadaje się na radnego sejmiku, tak jak nie każdy urzędnik rangi wojewódzkiej, sprawdzi się w tym lub innym powiecie ziemskim. – Na tą chwilę potrzebują kogoś o innych kompetencjach – to dosyć powszechna reguła w rekrutacjach o charakterze korporacyjnym. Szuka się ludzi do określonych zadań, zamiast zadania naginać do ludzi, którzy najpewniej nie będą w stanie ich dowieźć.

Od 34 lat nie było wyborów samorządowych w których stawka byłaby tak wysoka. Za kilka dni wskazówki politycznego zegara zaczną się poruszać szybciej. Niektórzy w PiS traktują te wybory jako rodzaj szalupy ratunkowej, ale to dowodzi jedynie słabości, a potrzebna jest siła i przekonanie, że może się jednak udać. Minimalna szansa na to, że w niektórych sejmikach i powiatach uda się stworzyć koalicje z bezpartyjnymi samorządowcami i ruchami o podobnym profilu, jest dużo lepsza, niż złe nastawienie i przekonanie o tym, że to się udać nie może.

Czas na podmianę figur

Dzisiaj, ważniejsza niż siła partii jest wspólnota środowisk społecznych i zawodowych, tych związanych z Kościołem, NSZZ „Solidarność” oraz samorządami, ale łowienie musi iść znacznie szerzej – poza obręb bańki informacyjnej. Potrzebna jest koalicja nie przeciwko Tuskowi i jego klonom w regionach, tylko przeciwko pomysłom, które dla Polski mogą się skończyć źle. O ile wybory ogólnopolskie głównie polaryzują, co zresztą jest efektem zamierzonych działań partyjnych strategów, to wybory samorządowe są szansą na poszerzanie bazy.

Nie oznacza to, że będzie łatwo. Sprawowanie władzy, a zatem pełnienie funkcji w administracji rządowej, to czas mocno absorbujący, gdy nie ma zbyt wiele czasu na utrzymywanie kontaktu ze strukturami na głębokiej prowincji. Owszem, są dożynki, spotkania opłatkowe oraz eventy z okazji wizyty ważnego polityka. To jednak nie to samo. Jest wokół PiS-u wielu, którzy u progu kampanii samorządowej powiedzą: „Tyle razy do ciebie dzwoniłem i prosiłem o spotkanie, ale wciąż nie miałeś czasu. Dzisiaj nie mam go ja”.


Całkiem inną sprawą są listy wyborcze. Nie uda się ich wygrać tymi samymi figurami, które poniosły porażkę w wyborach parlamentarnych. Dla jasności – przegrana w wyborach, to nic dyskwalifikującego! Jest jednak pewne „ale”… Jeśli kandydat nie uzyskał 3-4 tysięcy głosów w skali okręgu parlamentarnego, który jest duży i gdzie znała go osobiście tylko część wyborców, nie zdobędzie odpowiedniej ilości głosów w okręgu do sejmiku, gdzie znajomość jego aktywności lub „aktywności” jest znacznie większa, a progiem uzyskania mandatu jest ta sama ilość głosów. Może lepiej postawić na kogoś nowego, kto zechce „gryźć trawę”?

Zasługi, tytuły, poprzednie funkcje i zaangażowanie, to sprawy ważne, ale wcale nie muszą być decydujące. Można się zżymać na to, że wyborcy tego nie doceniają, ale świat się zmienia i już się nie zatrzyma. Resztki reputacji tradycyjnych mediów wykorzystają politycy PO i Trzeciej Drogi, ale są też inne, bardziej bezpośrednie formy docierania do wyborców. Osobiście mówię o tych grupach per „klienci”, ale tylko dlatego, że wybory Anno Domini 2024, to całkiem inny target, niż 15 października 2023.

Niestety, nie wszyscy w PiS to zrozumieli. Teraz, kandydaci będą mieli o wiele bardziej ograniczone środki finansowe i operacyjne, ale to wcale nie powoduje, że są na straconej pozycji. Trzeba tylko działać inaczej niż dotychczas. Nie chodzi o sztuczną wymianę kadr, jak to kilkanaście lat temu miało miejsce na lewicy, doprowadzając ją do upadku. Raczej o to, aby dopasować kompetencje w danym czasie do możliwości. Kandydowanie do samorządu miejskiego lub powiatowego, to nie musi być coś poniżającego, jeśli na listach do sejmiku mogą się pojawić osoby z potencjałem na nowe czasy.

Polski sprzed 8 lat już nie ma

Wyborcze porażki są wpisane w sukces. Partie, które przegrywają wybory, potrafią wygrać kolejne, albo następne, ponieważ wyciągają wnioski. Teraz nie ma zbyt dużo czasu. Najpierw potrzeba odważnych decyzji personalnych. O jednolitym zrozumieniu powagi sytuacji nie ma mowy, bo każdy w PiS patrzy we własną stronę, a wszystkich łączy krytyka PO. To zdecydowanie za mało, by uwieść wyborców.  

Bogiem, a prawdą – każdej partii, która przestaje rządzić, jest trudno. PiS ma z czym pójść do powiatów i gmin, ale Polska o której chciałby tam rozmawiać już nie istnieje. Ludziom, którzy w przeszłości ledwo wiązali koniec z końcem, żyje się dużo lepiej niż osiem lat temu, ale nie można oczekiwać od nich wdzięczności. Mają swoją dumę, a ona rodzi nowe oczekiwania.

Na te oczekiwania trzeba umieć odpowiedzieć nowym językiem. Innym, niż ma to miejsce na patriotycznych wiecach w obronie mediów publicznych oraz niesłusznie uwięzionych eksministrów Kamińskiego i Wąsika. Jest jeszcze jedna rzecz. Po ośmiu latach bycia częścią władzy, zawsze pojawia się syndrom „tłustych kotów”. Ów kotom, nie z własnej winy i jakichkolwiek przewin, trudno wiarygodnie wypaść w roli opozycji, a obserwującym ich, uwierzyć, że byłym posłom, wojewodom, dyrektorom i prezesom, chodzi o coś więcej niż tylko utrzymanie się na powierzchni.

Powyższe, trochę ze względu na krótkie terminy pomiędzy kolejnymi elekcjami, to największe zagrożenie i pułapka dla polityków PiS w wyborach samorządowych. Platforma Obywatelska też miała pod górkę, bo przez kilka lat po wyborach, właściwie trwa to do dzisiaj, uważana była za elitę, która wciąż ma władzę i wpływy. PiS-owi będzie łatwiej wiarygodnie wrócić do roli przedstawiciela zwykłych ludzi, ale tych ostatnich jest coraz mniej, a z resztą nie zawsze potrafią złapać wspólny język.

Nikt nie chce się posunąć

Problemem opozycyjnych partii na przedwyborczym zakręcie jest to, że każdy dba o to, aby kolega nie urósł za bardzo. Każdy czuje się ważny, bo przecież kimś ważnym w rzeczywistości był, i nie chce się posunąć nawet o milimetr, a co dopiero o szczebel samorządu. Przed wyborami nic się raczej nie zmieni, bo w oczekiwaniu na dobre miejsce na listach, każdy woli milczeć. Problem pojawi się w kampanii do Parlamentu Europejskiego, bo nie będzie komu pracować. Przegrani w samorządach będą szukać nowych wyzwań i rozwiązań, a wygrani poczują ulgę.

Dopiero wtedy PiS okrzepnie i złapie oddech po trzech wyborczych zakrętach, ale przed czwartym, który może doprowadzić ją do zawału, albo drugiego życia. Rzecz w tym, że dwa najbliższe zakręty wcale nie muszą być przedzawałowe, trzeba się tylko do nich odpowiednio przygotować. Jest na to jeszcze czas. Niewiele, ale wystarczająco, by nie oddać wszystkiego.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *