Wielu spośród tych, którzy twierdzą, że są dzisiaj represjonowani przez władzę, nie ma nawet pojęcia o tym, jak bardzo można dostać od polityków w kość. Wyrzucenie z pracy w redakcji, to najłagodniejsza z form nękania dziennikarzy.
Przez ostatnie kilka lat dziennikarze nie znali zjawiska nękania i prześladowania, ale czas się przyzwyczaić. Politycy Prawa i Sprawiedliwości nie mieli sumienia i głowy do ciągania redaktorów po sądach, za to prominenci Platformy Obywatelskiej robili to lubością. Myli się ten, kto myśli, że prześladowani przez działaczy PO w opozycji, mogli liczyć na wsparcie kolegów i koleżanek sprzyjających PiS. Wręcz przeciwnie! Akurat w tym, wielu dziennikarzy, dzisiaj utyskujących na zwalniających ich funkcjonariuszy PO, grało z nimi do jednej bramki.
Nie było dziennikarskiej solidarności! Po żadnej ze stron, w żadnej redakcji i w żadnej dziennikarskiej organizacji. Politycy o tym wiedzieli, dlatego bez problemu środowisko rozprowadzili w taki sposób, aby nie tylko politycy byli podzieleni na dwa wrogie obozy, ale również, a może nawet przede wszystkim, dziennikarze. Nie chodziło o sympatię i zrozumienie, ale minimum empatii. Ten stan rozumie wielokrotnie pozywany Tomasz Sakiewicz z Telewizji Republika, albo bracia Karnowscy z „W Sieci” i wielu innych, ale nie ci, którzy stracili tylko posadę i strefę komfortu. To, że dziennikarz nie stanął przed sądem za swój materiał, wcale nie świadczy o tym, że był rzetelny i staranny. Równie dobrze, mógł być tchórzliwy, albo asekurancki.
Ja sam zapłaciłem kilkadziesiąt tysięcy złotych grzywien, nigdy za kłamstwo i nigdy za przesadę, po prostu miałem pecha, że pisałem o tym, czego nie chcieli poruszać inni. Zresztą, często broniąc słabszych. Pisałem również o sędziach i adwokatach ze złą przeszłością w PRL, którzy potem w moich sprawach wyrokowali. Ponieważ nie utrzymywałem się z pracy w mediach, było mnie stać, choć nie powiem, że nie bolało. Od kolegów dziennikarzy mogłem liczyć, w najlepszym wydaniu na uśmiech politowania i pukanie się w czoło, ale najczęściej, na śmiech i pogardę. Dzisiaj ich bronię i wiem, że jestem po właściwej stronie. Nie mam żalu.
Obok bierności dziennikarzy wobec krzywdy dziejącej się innym dziennikarzom, gołym okiem widoczna była obojętność na to, co działo się dookoła w sprawie mediów. Wielu kolegów dziennikarzy straciło z oczu to, że można się różnić i promować w mediach inne systemy wartości. Można nawet być wobec siebie wrogim. Nie ma nawet znaczenia poziom zaangażowania, ale wszystko to będzie bez sensu, jeśli jedni drugim będą wrogami. Jedni cieszyli się z krzywdy Sakiewicza, Karnowskiego lub Nisztora, inni klaskali, gdy sąd przyłożył komuś z TVN, „Gazety Wyborczej” lub Interii.
Teraz, dziennikarze bez właściwości i bez wartości, chętnie zaangażują się w proces „oczyszczania szeregów” z tych, którzy nie dostrzegali ich problemów. Będą kibicować wyrzucaniu z pracy dziennikarzy z właściwościami i wartościami. Jeśli chodzi o przeszłość, nie chodzi o nazwiska, ani nawet zaangażowanie, ale kronikarskie powinności, aby odnotować, że odważnym dziennikarzom dzieje się krzywda. Tego nie było, bo dobre samopoczucie sprawiało, że łatwiej było o refleksję: „Sam sobie winien, po co tą sprawę ruszał”, niż zrozumienie, że na tym właśnie polega dziennikarstwo w interesie społecznym: robić to, czego nie chcą pokazać inni.
Wszystko, co powyżej, ilustruje poważny problem, który rządzący będą chcieli „naprawić”. Dochodzące sygnały każą sądzić, że ów „naprawianie” mediów spowoduje ich zdyscyplinowanie. Jedni będą szukać miejsca poza branżą, inni zaangażują się w już istniejące media prawicowe, licząc na to, że tu nie spotka ich żadna przykrość, a pozostali będą próbowali się przystosować.
Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. Jeśli ktoś chce być dziennikarzem, to niech liczy się z przykrościami. Dziennikarz ma wyrywać władzy zepsute zęby, najlepiej bez znieczulenia. Jeśli chce tylko zęby szczerzyć, to niech poszuka sobie pracy w marketingu lub show-biznesie. Obawiam się, że tych ostatnich jest po wszystkich stronach więcej, niż mniej.