Historycy i „historycy”, czyli praktyczna mitologizacja historii w III RP

Zaledwie kilka dni temu (5.04) minęła 35. rocznica podpisania porozumienia zamykającego obrady Okrągłego Stołu, który to moment uznano za symboliczny początek transformacji ustrojowej w Polsce, czyli taki swoisty mit(!) założycielski III RP. Rocznica ta, choć bynajmniej nie okrągła, minęła nieomal bez echa. Tym bardziej, że świadomi obywatele z historykami na czele wiedzą, iż porozumienia między władzami PRL., a częścią opozycji starannie wyselekcjonowaną przez Kiszczaka, w założeniach i szczegółach wypracowano podczas suto zakrapianych spotkań w Magdalence. Okrągły Stół był więc jedynie sztafażem i mityczną fasadą przeznaczonymi dla maluczkich, a „długi cień Magdalenki” wciąż jeszcze ma swoje konsekwencje (tu i teraz) nie tylko mentalne wszak. Stąd też m. in. tzw. opinia światowa podziwiając niejako naszą „bezkrwawą rewolucję”, wyjąwszy zaledwie kilka ofiar śmiertelnych (głównie księży!), uznaje jednak za początek owych przemian w Europie… obalenie muru berlińskiego(!). Przepraszam za sarkazm. Tak to jest z mitologizacją w historii, choć to zjawisko znane przecież od wieków, również z tego, że nie liczy się z faktami.

 Czas zatem na rozszyfrowanie pojęć zawartych w tytule, gdzie przeciwstawiłem historyków, czyli naukowców pracujących na uczelniach i w instytutach (PAN i IPN), absolwentom historii ze szczególnym uwzględnieniem nauczycieli, którzy bezpośrednio wpływają na powszechny (i coraz gorszy!) poziom wiedzy historycznej młodego pokolenia. Nota bene i wśród naszych (?) polityków nie brakuje absolwentów historii (Tusk, Morawiecki, a nawet Borusewicz, czy Michnik), ale to temat odrębny niejako. Otóż, w ciągu mojej ponad trzydziestoletniej działalności publicystycznej przeprowadziłem setki rozmów na temat historii współczesnej. Naukowcy, często wybitni jak profesorowie Nowak, Polak, Kucharczyk czy Roszkowski utyskiwali na tzw. upowszechnienie wyższego wykształcenia skutkujące paradoksalnie obniżeniem ogólnego poziomu studiowania. Wszak przechodzenie ilości w jakość pojawiało się jedynie w chorych koncepcjach niejakiego Engelsa! 

Natomiast wskazywali oni również na brak współczesnej tematyki historycznej w szkolnej praktyce. Co na to nauczyciele historii? Otóż większość w szczerych rozmowach przyznawała się do swoistych uników, którym sprzyjał przeładowany program nauczania skutkujący… brakiem czasu na współczesną tematykę. Zatem moje pytania dotyczące tego, jak i co mówią uczniom np. o Magdalence, wyborach z 1989 roku (gdzie między pierwszą, a drugą turą zmieniono zasady!), o agenturalnej przeszłości Wałęsy i jej konsekwencjach prezydenckich, dekomunizacji, lustracji, czy prywatyzacji w latach 90., okazywały się z powodów formalnych bezprzedmiotowe. „Nic”- brzmiała na ogół stosowna odpowiedź.

 Toteż pojawienie się w programach szkół średnich nowego przedmiotu „Historia i teraźniejszość”, a osobliwe podręczników autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego*, w których ów omawia wspomniane zagadnienia odważnie, jasno i wyraźnie, przywołując również niewygodne, niezgodne z „mitami” fakty, nie tylko zburzyło ten swoisty spokój, ale wywołało prawdziwą histerię, brutalną i wulgarną nagonkę oraz hejt również na Autora. Co istotne jednak niewielu nauczycieli odważyło się skorzystać z tej podręcznikowej propozycji. Natomiast, co ciekawe, książki te odniosły spektakularny sukces na otwartym rynku wydawniczym. Wobec decyzji nowych władz oświatowych o likwidacji samego przedmiotu, nieuchronnie zbliża się czas omawiania rzeczonych zagadnień… w domu, tak jak w PRL. mówiliśmy o Katyniu! O tempora, o mores! CDN

*Wojciech Roszkowski, „Historia i Teraźniejszość”. Podręcznik dla liceów i techników. T. 1 i 2, Wyd. Biały Kruk, Kraków 2022 i 2023r.

fot.Pixabay

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *