Kiedy lokalny dziennikarz patrzy władzy na ręce

Spór o bezprawne przejęcie mediów publicznych w Warszawie, to zaledwie przedsmak tego, co czeka dziennikarzy niezależnych w regionach. Za nimi nikt się najprawdopodobniej nie wstawi, a może nawet nikt nie dowie się o ich problemach.

Tymczasem, praca dziennikarzy poza stolicą nie należy do najłatwiejszych. Co ważne, w relacjach polityków z niewygodnymi dziennikarzami, ci pierwsi z rzadka używają skalpela, częściej sięgając po przysłowiowego bejsbola. W najlepszym wypadku parlamentarzyści, marszałkowie, prezydenci i burmistrzowie, a nawet wójtowie, odmawiają wypowiedzi oraz blokują dostęp do informacji publicznych. Nie zapraszają na wydarzenia i konferencje prasowe, albo zakazują rzecznikom rozmowy z „niepokornymi”. Bywa, że blokują dostęp do publicznych kont w mediach społecznościowych. Potrafią też wstrzymać płatne ogłoszenia urzędowe, a nawet namówić lokalnych biznesmenów do zaprzestania wykupywania reklam.

Od kilku lat, dużą popularnością cieszy się wykorzystywanie przeciw mediom Kodeksu karnego, a dokładniej przepisów o zniesławienie. Kolejni Rzecznicy Praw Obywatelskich, nie wykluczając z tego również obecnego ministra sprawiedliwości, Adama Bodnara, podnosili w swoich wystąpieniach, że dziennikarze lokalni nie powinni ponosić skutków karnych swoich działań,  ale przez dekady nic się w tej kwestii nie zmieniło. W 2023 r. likwidację art. 212 kk. zapowiadał Zbigniew Ziobro, ale jak w przypadku jego poprzedników, skończyło się na wyborczych zapowiedziach. Politycy oskarżają dziennikarzy, bo mogą, a przy tym jest to skuteczne. Ponieważ bardzo nie lubią, gdy na ich terenie, gdzie chcieliby się czuć komfortowo i poza społeczną kontrolą, ktokolwiek patrzy im na ręce. Sympatia do dziennikarzy kończy się tam, gdzie rozpoczyna krytyka przedstawicieli władzy. Bo w opinii polityków na tzw. prowincji jest tak, że krytykować można władze w Warszawie i w mediach ogólnopolskich, ale nie należy tej praktyki przenosić niżej, gdzie uchodzić powinno więcej i nic do tego lokalnym mediom.

Jest więc dziwne przekonanie, że to nie bohaterowie tekstów i audycji w mediach regionalnych działają na szkodę społeczności lokalnych, ale ci wszyscy śmiałkowie, którzy mają czelność o tym mówić oraz pisać. To nie złe zarządzanie regionem, powiatem lub miastem, albo wykorzystywanie publicznego mienia do prywatnych interesów, ale pisanie o tym, psuje jakość życia publicznego. Dziennikarze i publicyści, tudzież blogerzy, zamiast tworzyć materiały pisane wątrobą, powinni budować zaufanie Polaków do ludzi działających publicznie. Za wszelką cenę. Niektórzy takie „salto mortale” wykonują, ale przyzwoici trzymają fason. Inna sprawa, że im mniejsza miejscowość tym gorzej, a kto chce utrzymać jedno lub kilkuosobową redakcję, musi iść na zgniłe kompromisy. To nie służy jawności życia publicznego. Podobnie, jak istnienie mediów samorządowych, które ze swej natury nie mogą mieć i nie mają nic wspólnego z niezależnym dziennikarstwem.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *