Lewacki konserwatysta i polski Trump

Fakt, że Radosław Sikorski w przeszłości wykorzystywał środowiska konserwatywne dla własnych korzyści, nie czyni go dziś konserwatystą. Nawet „konserwatystą europejskim”, jak raczył określić siebie podczas jednego ze spotkań partyjnych.

Konfrontacja między Sikorskim a Trzaskowskim ma jednak pewien walor. Pokazuje, że nie ma takiego kłamstwa, którego oni by nie wypowiedzieli. Potrafią przybrać dowolną maskę, wcielić się w każdą rolę, jeśli chwilowy interes tego wymaga. Gra toczy się o partyjną nominację na najważniejszy urząd w państwie – stawkę najwyższą z możliwych.

Nie dziwi więc, że będziemy świadkami politycznych piruetów. W tej konkurencji minister spraw zagranicznych bryluje. Wiadomo przecież, że „prawybory” to tylko teatrzyk dla naiwnych – decyzja zapadła już dawno. Pytanie brzmi, czy Donald Tusk wspiera Sikorskiego z obawy przed Trzaskowskim, czy tylko temperuje ambicje prezydenta Warszawy. Jest jeszcze inna możliwość: Sikorski to kandydat ryzykowny. Jego przeszłość, w tym potencjalne afery obyczajowe czy finansowe, może eksplodować w najmniej oczekiwanym momencie. Klasyka: korek, worek lub rozporek. W takiej sytuacji łatwiej podzielić się odpowiedzialnością z całą partią.

Sikorski zaskakuje jednak deklaracją, że jest konserwatystą. Polityczny mit nie musi być prawdą, ale potrzebuje kotwic – punktów zaczepienia. A tych minister ma pod dostatkiem, bo długa jest lista prawicowych środowisk, które zawiódł, oszukał lub cynicznie wykorzystał.

Przypomnijmy: w polskiej polityce zadebiutował w 1992 roku jako wiceminister obrony w rządzie Jana Olszewskiego, związany z Ruchem Odbudowy Polski, z którego list kandydował w 1997 roku. W 1998 roku został wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie AWS–UW. W 2005 roku znalazł się w PiS, które wsparło jego kandydaturę do Senatu. Został ministrem obrony w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. W 2007 roku podał się do dymisji, by po kilku miesiącach wystartować w wyborach z list Platformy Obywatelskiej. Jeszcze przed objęciem teki szefa MSZ zasłynął z wypowiedzi o „dorzynaniu watahy” – słów, które później usiłował tłumaczyć, ale bez przekonania. Teraz, jako konserwatysta, znów próbuje przekonać wyborców, że „dorzynanie watahy” to tylko niezręczność.

Dzisiaj, u progu kampanii wyborczej i w samym centrum partyjnych „prawyborów”, gra kartą konserwatysty. Słusznie uważa, że to ludzie normalni, a więc konserwatyści, zadecydują o wyniku przyszłorocznych wyborów. Jest nas w Polsce więcej, ponieważ środowiskom lewicowo-liberalnym nie udało się w naszym kraju zrealizować wielu głupich i niebezpiecznych procesów.

Jak idzie Sikorskiemu? Raczej słabo, bo już dawno stracił zdolność do opowiadania wiarygodnych opowieści. Polityka zmieniła „Radka”, rzekomo cudowne dziecko… w dodatku prawicy, w wyrachowanego gracza, który – cytując jego samego z Sowa i Przyjaciele – „robi laskę” wszystkim, którzy mogą zmienić bieg jego kariery.

Oczywiście, wiele może się jeszcze wydarzyć. Zwłaszcza że Trzaskowski nie zamierza ustąpić pola. Jedno jest jednak pewne: Sikorski w roli konserwatysty brzmi równie wiarygodnie, co Trzaskowski w roli „polskiego Trumpa”.

“Dopóki lwy się biją, ciasteczko zjem ja” – powiedziała lisica. Nie jest przecież wciąż wykluczone, że po rekomendacji dla Sikorskiego i związanym z tym “fochu” Trzaskowskiego, w “fhurię” nie wpadnie Donald Tusk. Po co ryzykować z Sikorskim, skoro mogę to być ja? Nerwem tej logiki jest znudzenie bieżącą polityką rządową, która wymaga zaangażowania, a także marginalizacja w polityce międzynarodowej.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *