Nie chcą zaorania polskiego rolnictwa

Już nie tylko granica z Ukrainą. Polscy rolnicy zablokowali w niedzielę przejście graniczne z Niemcami w Świecku. Sparaliżowany został ruch na kluczowej autostradzie A2. Rolnicy jako pierwsi zrozumieli, że europejska polityka klimatyczna doprowadzi do katastrofy.

Sprawa nie jest nowa, ale po raz pierwszy widzimy ją na taką skalę. Nie dziwi więc, że media głównego nurtu starają się ją marginalizować, aby nie psuły wrażenia po piątkowej wizycie Ursuli von der Leyen, która ogłosiła odblokowanie środków finansowych, które już dawno powinny być w Polsce. Nie dotarły, bo taka była strategia ówczesnej opozycji oraz liderów Unii Europejskiej.

Dziesiątki tysięcy rolników protestują i mają w tym spore poparcie społeczeństwa. Wyniki sondaży niemal wszystkich ośrodków badania opinii publicznej wskazują, że protesty popierane są przez zdecydowaną większość Polaków. Nie dziwi więc, że rządzący zachowują w swoich wypowiedziach umiar. Nie chcą drażnić rolników i społeczeństwa przed kwietniowymi wyborami samorządowymi oraz czerwcowymi do Parlamentu Europejskiego.

Minister rolnictwa Czesław Siekierski, jak też jego zastępca, Michał Kołodziejczak, za wszelką cenę chcą przekonać rolników, że są po ich stronie. – Dziś ten krzyk rolników na ulicy, który ja też podnosiłem, naprawdę bardzo dobrze słychać. On pomaga, obudził nie tylko polskie, ale też europejskie społeczeństwo – mówił niedawno Kołodziejczak. Dodał też, że popiera trwające protesty.

Mniej delikatny jest premier Donald Tusk, który w czwartkowym oświadczeniu oskarżył rolników o wspieranie „putinowskiej narracji”, a także zapowiedział siłowe ograniczenie skali protestów. – Będziemy wprowadzali na listę infrastruktury krytycznej przejścia graniczne z Ukrainą, a także wskazane odcinki dróg i torów kolejowych – zapowiedział. To oznacza, że blokady rolnicze będą ograniczane, albo zostaną zlikwidowane siłą, co dla obecnej władzy jest standardem.

Protesty irytują eurokratów

Dla Tuska jest to szczególnie ważne, bo polskie protesty zaczęły irytować również europejskie elity. – To jest problem, który powinna rozwiązać Komisja Europejska. Na tym poziomie powinna się toczyć rozmowa. My jesteśmy pierwszym krajem od granicy z Ukrainą, ale za nami są kolejne. Jeżeli plony wleją się falą do UE, wszyscy na tym ucierpią – uważa prezydent Andrzej Duda.

Oliwy do ognia dolali, najpierw prezydent Ukrainy, Wołodymir Zełenski, a następnie premier tego kraju, Denys Szmyhal. Pierwszy zaproponował spotkanie na granicy, a drugi tam pojechał, chociaż wiadomo było, że nikogo z polskiej strony tam nie będzie. – Trudno jest prowadzić negocjacje na granicy – powiedział Tusk. Premier Szymyhal był mniej dyplomatyczny. – Sprawa odblokowania granicy powinna zostać rozwiązana do 28 marca, w przeciwnym razie Ukraina może zastosować środki odwetowe – powiedział.

Faktem jest, że w trakcie protestów na granicy z Ukrainą dochodzi do incydentów. Wysypywanie zboża lub kukurydzy, które miały nie przejeżdżać przez granicę, obnaża słabość państwa. Pojawiają się również marginalne prowokacje, które rządzący próbują wykorzystać do obniżenia wiarygodności wszystkich rolników. Jedną z nich było eksponowanie ciągnika ze skandalicznym napisem, który przez samych rolników szybko i skutecznie został z protestu wyeliminowany. O incydencie poinformowana została również Policja.

Nie przeszkadzało to Tuskowi, a także sprzyjającym mu mediom, zaatakować wszystkich protestujących rolników. – Nie możemy pozwolić, by wykorzystując protest rolników przy granicy z Ukrainą aktywni byli ci, którzy jawnie i aktywnie służą propagandzie Putina, każde takie wsparcie putinowskiej narracji jest zdradą stanu, nie będziemy tego tolerować – perorował na konferencji Tusk. Co ważne, ten zabieg socjotechniczny nie jest niczym nowym, ale charakterystycznym dla środowiska z którego wywodzi się premier.

Obrzydzić społeczeństwu rolników

Podobne działania stosowały niedawno media w Niemczech, a także sam kanclerz Olaf Scholz. Ich reakcją na potężne protesty niemieckich rolników, którzy blokowali autostrady i miasta, ponieważ są obecnie grupą szczególnie mocno dotkniętą zapisami europejskiego „Zielonego Ładu”, było oskarżenie protestujących o sprzyjanie Alternatywie dla Niemiec (AfD), której próbuje się doczepić łatę partii finansowanej przez Rosję. Ten sam zabieg zastosował Donald Tusk oraz większość prorządowych mediów.

Nie jest to jedyny przykład inżynierii społecznej, który media zastosowały wobec protestujących rolników. Dla tych, którzy nie zwrócili uwagi na prowokacyjny baner na ciągniku, miały coś specjalnego. Sieć obiegło nagranie z Koszalina, na którym widać karetkę jadącą na sygnale przez rondo, gdzie protestujący rzekomo nie chcieli jej przepuścić. Jednak prawda była inna. – Film, który trafił do sieci, pokazuje tylko fragment całej historii. Kilkanaście sekund później karetka wjechała na wiadukt, gdzie już utworzony był dla niej korytarz życia i mogła przejechać – wyjaśnili rolnicy. Potwierdziła to dyrekcja Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.

Wszystko to, aby odwrócić uwagę od sedna sprawy. Polscy rolnicy protestują przeciwko zalewowi kraju tanimi i niespełniającymi wymogów zbożami, ale także przeciwko zapisom europejskiego „Zielonego Ładu. Pierwsze, to zagrożenie dla konkurencyjności polskiego rolnictwa i jeden z kroków do jego zniszczenia. Stało się możliwe po bezprecedensowej decyzji Parlamentu Europejskiego i Rady UE, które w pierwszej połowie 2022 roku zawiesiły cła importowe na ukraińskie towary. Europejski „ekologizm”, to utopijna idea, aby do 2050 roku UE osiągnęła zerowy poziom emisji gazów cieplarnianych, kosztem upadku europejskiego rolnictwa.

Polscy rolnicy byli jednymi z pierwszych, którzy protestowali już w ubiegłym roku. Sytuację próbował wykorzystać ówczesny lider opozycyjnej PO, Donald Tusk. – Za chwilę wybory. Taka presja ma sens. Kaczyński powiedział, że będzie pomoc finansowa nie dlatego, że was kocha, tylko dlatego, że walczy o głosy na wsi – mówił 18 kwietnia ub.r. na spotkaniu w Lipsku. – To, że nie ma cła w związku z wojną, nie znaczy, że trzeba było zrezygnować ze standardów europejskich. Pomoc Ukrainie nie przewiduje, że można wpuszczać z Ukrainy wszystko, niezależnie czy spełnia standardy, czy nie – podkreślał na użytek wyborów.

Jak widać, można. Rolnicy nie mają wątpliwości, że rząd Prawa i Sprawiedliwości mógł zrobić dla nich więcej, ale jeszcze mniej wątpliwości mają co do tego, że obecny rząd chce protesty przeczekać, a jak się nie uda, to mocno je społeczeństwu obrzydzić. – Trzeba, jak za tamtego rządu, wprowadzić cła zaporowe, albo embargo. Obecnie nie ma żadnej reakcji, bo chcą nas wziąć na przeczekanie – mówi rolnik z blokowanej A2 w Świecku.

Gaśnie też gwiazda „pożytecznego idioty” obecnie rządzących, Michała Kołodziejczaka, który ma coraz mniej argumentów, aby przedstawiać się w roli rzecznika rolniczych interesów.

Bronią niepodległości i suwerenności

Rozwiązanie sprawy zalewu polskiego rynku płodami z Ukrainy nie jest proste. Polscy rolnicy mierzą się nie z ukraińskimi rolnikami, ale z potężnymi agroholdingami. Jest ich na Ukrainie 93 i posiadają niespełna 50 procent powierzchni ornych całego kraju. Największe gospodarstwo na Ukrainie to 800 hektarów, ale już w Polsce, to „tylko” 12 tys. hektarów. – To nie ukraińscy rolnicy niszczą nasze rolnictwo, ale kilkudziesięciu oligarchów i kilka zachodnich korporacji, które stać na lobbing wśród polityków – mówi jeden z protestujących.

Rolnych oligarchów zza wschodniej granicy nie obowiązują unijne normy oraz standardy, ale ich dużym atutem są niskie koszty pracy, zwłaszcza teraz w trakcie wojny. Ceny ukraińskich produktów są tańsze od tych polskich nawet o 50 procent. Trafiają na rynki bogatych państw UE: Francji, Hiszpanii, Niemiec czy Holandii. Jeśli magazyny są tam pełne zboża ukraińskiego, miejsca na polskie już nie będzie. Do Afryki rolnicy nie wyślą, bo wbrew propagandzie, wcale nie jest tam tak źle, jak prezentowały to europejskie media.

Największym zaskoczeniem i ciosem dla polityków, którzy chcą położyć europejskie rolnictwo na ołtarzu ideologii jest to, że rolnicy z Polski, a w ślad za nimi z Niemiec i Francji, wzięli na sztandary „Zielony Ład”. Zyskali też wsparcie opinii publicznej, która zrozumiała, że rolnicy żywią społeczeństwo, a bezpieczeństwo żywnościowe nie jest mniej ważne, niż budowanie armii oraz zakup broni. Rolnicy, jako jedni z pierwszych w Europie zrozumieli, że za pięknie brzmiącymi hasłami o ekologii, czai się niebezpieczeństwo biedy i głodu.

Tylko własne rolnictwo może zagwarantować bezpieczeństwo żywnościowe. Pokazał to czas pandemii, gdy zerwane zostały łańcuchy dostaw. Także czas po ataku Rosji na Ukrainę. Nie wszyscy jednak zrozumieli, że wolny rynek powinien być przywilejem państw członkowskich UE, a nie jedynie stowarzyszonych z nią.

Dzisiaj, to rolnicy stoją na pierwszej linii frontu walki o niepodległość i suwerenność Polski. Trzeba mieć nadzieje, że nie dadzą sobie zamydlić oczu obiecanymi pieniędzmi, które wcale nie wpłyną do Polski tak szybko, a jeśli już znajdą się na kontach państwa polskiego, mogą być skierowane na cele, które nie muszą być zbieżne z interesami rolników.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *