Dzisiejszy felieton dedykuję wszystkim tym (nie dla tych, bo to błąd!)moim kolegom po fachu, którzy mozolnie, od rana do nocy, świadomie lub nie, obnażają niekompetencję, niewiedzę, kłamstwa i manipulacje, braki intelektualne i nieuczciwości, ale też zwykłą głupotę i cynizm naszych (sic!) polityków. Osobliwie zaś i w szczególności „osób rządzących” nawą państwową zwanych ministrami, ministerkami i vice etc., etc. Nota bene dzięki „nieśmiertelnemu”, tytułowemu zjawisku (mechanizmowi) mamy ich liczbę bodaj największą w krótkiej historii III RP. Ale o tym za chwilę. Osobiście najbardziej lubię (przepraszam za prywatę) rozmowy Mazurka (pozdrowienia z Gorzowa) zawsze perfekcyjnie przygotowanego, dociekliwego i błyskotliwie złośliwego.A’propos, to przed laty pouczałem moich studentów, że pierwsza przesłanką do zaproszenia kogoś do studia jest fakt, że ów „ma coś do powiedzenia”. Dziś chyba nie byłbym już taki pryncypialny, bowiem „postęp” i w tej materii mamy gigantyczny zgoła.
Zaś wracając do nomenklatury, chcę przypomnieć, nawet jeśli to ociera się o swoisty nacyzm (?) publicystyczny, mój felieton z 1992 roku („Podzwonne dla nomenklatury”), w którym szczerze i nie bez humoru żegnałem ten PRL-owskikadrowy idiotyzm (z rolnictwa na kulturę i z powrotem etc.), jako system doboru kadr niemożliwy w rodzącym się demokratycznym porządku. Okazało się, że zdecydowanie się pomyliłem. Przyznaję ponadto, że byłem i „święcie” naiwny, i niedoinformowany jak chyba wówczas większość z nas wierzących w… demokrację. Nie wiedziałem jeszcze, że w III RP nie będzie choćby dekomunizacji czy lustracji, a kompetencyjność nie będzie jedynym kryterium doboru kadrna wszystkich szczeblach. Nie znalem też, dzięki ukształtowanemu „solidarnościowemu” monopolowi informacji w postaci Gazety Wyborczej (przeznaczonej pierwotnie dla całej opozycji), którą zawłaszczył Michnik (po szczegóły odsyłam do zaciekle zwalczanych publikacji Remuszki), istotnych i tajnych ustaleń tzw. Magdalenki. Magdalenki, gdzie już Michnik z Wałęsą „łasili się” do Jaruzelskiego i Kiszczaka, a całości przyświecała prostacka, acz brzemienna w skutkach umowa: „Wy nie ruszacie naszych, a my waszych”. Nie wiedziałem też o realnej działalności donosicielskiej Wałęsy, o której wiedzieli m. in. Borusewicz i Kuroń oraz (niestety) Wyszkowski, no i oczywiście Kiszczak z Jaruzelskim.
Tego i jeszcze wielu innych rzeczy zwyczajnie nie wiedziałem, ale o nomenklaturze rodem z PRL-u, śmiesznej w istocie , gdzie rotacyjne (nomen, omen) stanowiska państwowe obsadzano „z klucza” i często wbrew kompetencjom, wiedziałem. A dziś ten zapomniany zdawałoby się PRL-owski „wynalazek” stosuje bez żenady koalicja rządząca, pilnując matematycznie klucza partyjnego(miast kompetencji?), gwarantującego wszak stabilną większość parlamentarną. I wbrew pozorom siły bodaj 11 ugrupowań (stąd tylu vice i sekretarzy w ministerstwach!) nie mierzy się arytmetycznie wynikiem wyborczym, a ewentualnym szantażem, również arytmetycznym, również arytmetycznym… wystąpienia z koalicji. A poza tym? „Sofiści nie umarli bezpotomnie”, a Machiavelli nie urodził się wczoraj. W odwodzie jest przecież jeszcze Marks, Engels i Lenin (kadry!), oraz Gramsci i Spinelli („marsz przez instytucje”). CDN