Historia Kościoła Katolickiego w III RP obfituje w wiele wydarzeń, a i postaw katolików w sferze społecznej, etycznej, prawnej i politycznej, co by nie rzec, rzucających długi cień również na naszą (tu i teraz) rzeczywistość w tych czterech dziedzinach pospołu i zależnie. Katolicy wszak, w tym kapłani i hierarchowie to przecież wciąż jeszcze (sic!) pełnoprawni polscy obywatele. Przepraszam za ten komunał ale… Dzisiejszy chaos w tej materii z amnezją na temat czasów PRL-u, gdzie Kościół był oficjalnie i zaciekle prześladowany przez rządzących komunistów, łącznie z mordowaniem kapłanów nieomal do początków „nowej” Polski, będąc jednocześnie ostoją i sojusznikiem ówczesnej opozycji, z wolna stawał się przeszkodą w budowaniu nowego. demokratycznego (?) ładu.
Tu warto wspomnieć choćby Michnikowe straszenie „państwem wyznaniowym”, którego autor jeszcze „wczoraj” czynnie, acz koniunkturalnie przecież, brał udział w nabożeństwach. Warto nie tylko o tym pamiętać, ale też wyciągać stosowne wnioski, tym bardziej, że liczne przykłady instrumentalnego traktowania Kościoła już w III RP, również są warte odnotowania. Ale o tym za chwilę. Nie mam wszakże wątpliwości, że znajomość owej historycznej, chwalebnej również w sferze duchowej i kulturowej, a nawet materialnej (!) roli Kościoła zginie niebawem w odmętach dominującego relatywizmu i nominalizmu, nie liczącego się z faktami w połączeniu z ową społeczna amnezją, podporządkowującego wszystko bieżącej i bezwzględnej walce o władzę. Dziś Kościół jako całość od instytucji i hierarchii po wspólnotę wiary, „święty Kościół, grzesznych ludzi”, z Ewangelią,
Dekalogiem Caritasem i duchowością jest łatwym celem wszelkich akcji i ataków opartych na manipulacjach, mitach i przekłamaniach adresowanych do niewiedzy (w szczególności młodych) i owej amnezji przy zadziwiającej bierności katolików „zapędzanych konsekwentnie do kruchty”, z perspektywą „opiłowania z przywilejów”(sic!). Nowa prymitywna, acz skuteczna inżynieria społeczna bazująca na negatywnych stereotypach i emocjach „podbijanych” wulgaryzmami z wielu względów nie spotyka się z adekwatną reakcją również ze strony polityków deklarujących się (fakt że bez entuzjazmu) jako ludzie wierzący. Czas zatem na przykład z mojej medialnej „łączki”, bowiem tak się składa, że mój przyjaciel odnalazł ostatnio w archiwum Rzeczpospolitej z 2006 r. * moją polemikę z Szymonem Hołownią przedstawiającym się wówczas jako publicysta katolicki, w której mówiąc najkrócej wykazałem jego ignorancję w kwestiach wiary i spraw Kościoła, ze szczególnym uwzględnieniem nauczania społecznego. Zatem odsyłając Państwa do źródła, przytoczę tylko puentujące zdanie: „w opisie tej skomplikowanej rzeczywistości warto zachować więcej pokory i metodologicznej dyscypliny …
Ani grafomańskie wieszczenie ustawicznego i masowego spadku temperatury w duszach katolików, ani proste i oczywiste rady typu -płyn na głębię- niczego nowego nie wnoszą”. Delikwent niepomny tych uwag napisał jeszcze kilka książek w stylu katolicyzmu-light, nieuchronnie pracując na powszechną dziś opinię wesołego ignoranta, że oto „więcej książek napisał , niż przeczytał”. Cóż, wygląda na to, że byłem jednym z pierwszych, którzy się na nim poznali. Wracając jednak do istotnej wciąż kwestii styku polityki i Kościoła warto z długiej listy polityków, którzy faryzejsko i bezwzględnie wykorzystali Jego autorytet do własnego politycznego lansu przytoczyć choćby kilka nazwisk: Giertych, Wałęsa (z Matką Bożą w klapie), Marcinkiewicz (wygłaszający „rekolekcje”), a nawet Tusk (ślub kościelny i sławetny domowy ołtarzyk). Zatem. „Zachowaj nas Panie Boże od fałszywych przyjaciół (!) Amen”
*Rzeczpospolita, 23–24.09.2006r.