Demokraci w USA zjadają własny ogon. Tak można by jednym zdaniem podsumować czas, który minął od nieszczęsnej debaty w CNN, gdzie Donald Trump grając na obcym boisku mecz wyjazdowy, przy arbitrach – czyli dziennikarzach – którzy, delikatnie mówiąc, na pewno mu nie sprzyjali, znokautował Bidena.
Coraz więcej sponsorów – co w Stanach Zjednoczonych Ameryki jest szczególnie ważne – oraz dziennikarzy, ekspertów, a nawet kongresmenów Partii Demokratycznej, publicznie namawia 46-go w dziejach USA prezydenta do rezygnacji. W ten sposób pokazują wyborcom, zarówno zdeklarowanym, jak i wahającym się, że Demokraci się kłócą, są podzieleni i w defensywie.
W tym samym czasie komisja programowa Narodowego Komitetu Wyborczego Republikanów przyjmuje program, który Donald Trump oficjalnie ogłosi na konferencji wyborczej na początku przyszłego tygodnia w Milwaukee. Wtedy też ogłoszony będzie przyszły wiceprezydent, oczywiście, jeśli ten tandem wygra listopadowe wybory w USA.
Przeciętny Mr Smith może nie lubić Trumpa, może go Trump denerwować, albo może Trumpowi zazdrościć, ale widzi, że Republikanie chcą postawić na cła zaporowe na importowane towary oraz wywozić miliony nielegalnych imigrantów, a także zapewnić pokój w Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodzie. Przez to amerykański podatnik może mniej wydać na zbrojenia, a „amerykańskim chłopcom” nie grozi to, że będą znowu ginąć daleko od kraju. To porównanie obu kandydatów i partii jest miażdżące dla rządzących Ameryką: Republikanie zajmują się interesami kraju, a Demokraci zajmują się sobą.
Ta spektakularna przewaga Republikanów, gdy chodzi o narrację – rośnie. Następuje wysyp kandydatów na kandydata na prezydenta w miejsce Josepha Robinette’a Bidena. Z każdym dniem tych kandydatów przybywa i zamieszanie rośnie. Na liście jest choćby obecna wiceprezydent, gubernator Illinois, gubernator Kalifornii, pani gubernator Michigan, gubernator Pensylwanii (gdyby dostał nominację i wygrał wybory byłby pierwszym prezydentem USA z żydowskimi korzeniami), gubernator Kentucky, czy minister (sekretarz) transportu.
Tymczasem zegar tyka, a licznik bije nieubłaganie dla Donalda Johna Trumpa…