W niedzielę Prawo i Sprawiedliwość wyborów nie przegra, ale ponownie się okaże, że poza tradycyjnymi bastionami, nie będzie miał z kim stworzyć koalicji. Dodatkowym problemem może być jakość niektórych reprezentantów…
Dla PiS niedzielne wybory samorządowe, to poważny sprawdzian i barometr nastrojów społecznych. Jeszcze kilka tygodni temu wieszczono tej partii utratę władzy we wszystkich sejmikach wojewódzkich. Dziś komentatorzy spuścili z tonu. Sami politycy PiS również coraz śmielej wspominają o utrzymaniu 3-4 sejmików. Ostateczny wynik może być zdecydowanie lepszy, tendencję spadkową złapała Trzecia Droga. Pewne jest, że dla partii uczącej się życia w opozycji, jest to bój o dużej stawce.
Po utracie władzy w kraju, te kilka samorządów znaczy więcej niż przed 15 października ub.r. Nie chodzi nawet o tysiące posad dla wiernych działaczy, ale utrzymanie przyczółków oraz potwierdzenie, że pogłoski o śmierci prawicy w formie jaką znamy, są mocno przesadzone i przedwczesne. Sondaże zaczęły być dla tej partii łaskawe. Według tego przeprowadzonego przez United Surveys dla Wirtualnej Polski sprzed tygodnia, w wyborach do sejmików 29,4 proc. respondentów zagłosowałoby na PiS, 27,4 proc. — na KO, 10,5 proc. — na Trzecią Drogę, 8,4 proc. — na Lewicę, a 7,5 proc. na Konfederację i Bezpartyjnych Samorządowców.
Co się stało? Nie bez znaczenia jest zmiana taktyki PiS-u, który wyciągnął błędy z kampanii parlamentarnej i zamiast podbijać emocje, do czego powodów jest aż nadto, skoncentrował się na ich obniżaniu. I chociaż ekipie Donalda Tuska mocno się to nie podoba, strategia działa: wyborcy antyPiS-u zdają się być mniej zmobilizowani. I to jest właśnie powód dla którego Donald Tusk dał sygnał do uderzenia w Zbigniewa Ziobrę. Uderzenie mocne, ale na cztery dni przed wyborami bezskuteczne. Można się spodziewać, że jeśli wynik niedzielnych wyborów będzie dla KO niesatysfakcjonujący, rządzący włączą wyższy bieg. Niewykluczone, że rządowi siepacze, pod byle pretekstem, wejdą do siedziby PiS, albo odwiedzą ojca Tadeusza Rydzyka.
Pewne jest, że dla PiS wybory 7 kwietnia to sprawdzian z którego nie wyjdzie pokonany. Inną sprawą jest to, czy werdykt wyborców wywoła coś więcej, niż refleksję, że „nie jest tak źle”. W czasie układania przez byłą partię rządzącą list do sejmików, rad powiatów i miast, nie było widać, aby chodziło o coś więcej, niż tylko załapanie się. Mało kto wierzył w dobry wynik, dlatego na wielu regionalnych i miejskich listach wylądowali nie ci najlepsi, ale najwierniejsi i najbardziej zaradni. Podobnie z kandydaturami na włodarzy miast. To nie jest dobry prognostyk na przyszłość.
Kłopot w tym, że w PiS nie ma komu o tym opowiedzieć. Prezes Jarosław Kaczyński jest niekwestionowanym autorytetem i liderem, ale niestety pływa w wazelinie. Jest osaczony przez ludzi, których stać tylko na pochlebstwa. Takich, którzy własne myślenie wyleasingowali w zamian za mandat w sejmie lub miejsce na liście do sejmiku. Gdzie wszyscy myślą podobnie, nie myśli nikt. I tu jest problem: trudno jest przestać być tłustym kotem.
fot.Pixabay