Choć nie wszystkie gambity Donalda Tuska są zrozumiałe, ten w sprawie jego prorosyjskości jest oczywisty. Z cyrylicą już mu nie do twarzy, a konstatacja: „Chcemy dialogu z Rosją, taką, jaka ona jest”, mocno mu doskwiera.
Obraz jest jednak bardziej skomplikowany. Impreza na Placu Zamkowym w Warszawie miała go uwiarygodnić. Miała też być powtórką ubiegłorocznego “Marszu miliona serc”, lecz wszystko poszło nie tak. Na pierwszy rzut oka, wybrany przez Tuska termin był dobry, bo odwoływał się do pierwszych „demokratycznych” wyborów do Sejmu. Tyle tylko, że te wybory z demokracją nie miały wiele wspólnego, a uczynienie bohaterem imprezy Lecha Wałęsy, było mocno kontrowersyjne. Zwłaszcza w kontekście tematu rosyjskich wpływów w Polsce po „upadku komunizmu”.
– Jesteśmy tutaj z Lechem Wałęsą po to, by do Polski nie wrócił sowiecki system – perorował premier. Połączmy wszystkie kropki, a wyjdzie nam coś innego. Można by rzec, że Tusk potraktował byłego prezydenta jak koło ratunkowe, ale ono już dawno jest bez liny – może pomóc utonąć, ale politycznego życia nie uratuje. Przypomnijmy fakty, gdyby nie premier Jan Olszewski, raczej mało rozgarnięty, choć „dobrze prowadzony” prezydent Lech Wałęsa, zgodziłby się na kontrowersyjny załącznik do traktatu polsko-rosyjskiego. Ten zaś zakładał, że w Polsce zostałyby zainstalowane na terenie byłych baz radzieckich, spółki i agendy rosyjskiego wywiadu.
Co łączy Wałęsę i Tuska? Obaj próbują odwrócić kota ogonem, zatrzeć ślady, wybielić się i wykreować własne uzasadnienie do tego, co robili w przeszłości. Wałęsa rozumie mniej, niż więcej, a poza tym goni go już wieko trumny. Donald Tusk ma świadomość, że „w czasach analogowych” można było ukryć jego rolę, ale nie jest to możliwe dzisiaj. Dlatego chce się za wszelką cenę oczyścić. Próbuje ośmieszać tych, którzy o takich jak on wiedzą sporo i mogliby publicznie zabrzmieć wiarygodnie. Czyni to skutecznie, jak przystało na kogoś, kogo kariera była i jest programowana z zewnątrz. Blizny po ujawnieniu “resetu” goić się będą jeszcze długo.
To dlatego działalność Tuska zmierza ku temu, i jest to działanie świadome, by nikt w przyszłości nie potraktował zarzutów o sprzyjanie Rosji na poważnie. Każdy, kto podniesie taki zarzut, ma zostać wyśmiany i traktowany niepoważnie. To jest największe zagrożenie! Dzieje się niespotykana dotychczas operacja socjotechniczna, nie bez zaangażowania służb specjalnych z korzeniami w ZSRR, której celem jest wmówienie opinii publicznej, że prorosyjscy są ci, którzy wpływy tego kraju skutecznie zwalczali.
Normalny człowiek wątpliwości nie ma. To prezydent Lech Kaczyński w 2009 roku na Westerplatte wygarnął Putinowi sprawy, których się nie spodziewał. Kilka godzin później, Donald Tusk ściskał się z nim na sopockim molo. To PiS zainicjował budowę terminalu gazowego w Świnoujściu, dokończył budowę gazociągu Baltic Paper i zrealizował przekop Mierzei Wiślanej. Można tak wymieniać bez końca! Z czasów Tuska pamiętamy tytko „reset” – kilkadziesiąt gestów dobrej woli pod adresem Rosji. Bo tak chcieli Niemcy. To był wymóg „rekrutacji” na stanowiska w Unii Europejskiej.
Formułowane pod adresem PiS zarzuty o prorosyjskość, to tylko pretekst do tego, aby wyeliminować tą partię z życia publicznego. Tusk wie, że kolejnych wyborów już nie wygra, dlatego musi wyeliminować konkurencję. Pomysłów ma wiele – od delegalizacji PiS, po odebranie temu ugrupowaniu subwencji rocznej. Nieważne, każda metoda jest ważna. Kluczem jest to, aby nikt nie dowiedział się kim jest Tusk.
Najpierw jednak, musi się obmyć z zarzutu prorosyjskości. Czy to mu się uda? Klucz jest w Moskwie i Berlinie. Możliwe, że mu pozwolą. Na tym etapie, może podpierać się Wałęsą. Udało się agentom SB, potem Jaruzelskiemu, wreszcie Kiszczakowi…teraz ma go Tusk!