Duży problem mają wrogowie Donalda Trumpa po obu stronach Atlantyku. Wmawiali ludziom przez lata: zanim został prezydentem, kiedy był lokatorem Białego Domu, kiedy przestał nim być, kiedy nie zrezygnował i ponownie zaczął się ubiegać o fotel prezydenta największego wciąż mocarstwa świata – że jest kumplem Putina i jak dojdzie do władzy, to na Kremlu strzelą korki szampana.
A tu tymczasem Mr Trump mówi zupełnie inaczej niż chcieliby jego obsesyjni przeciwnicy. I tak parę tygodni temu mówił o… zaatakowaniu Rosji (Chin też), co amerykańska i europejska lewica przyjęła głośnym milczeniem, bo przecież nie pasowało to do stereotypu.
Teraz prawdopodobny przyszły sekretarz stanu administracji Trumpa – po ludzku mówiąc: minister spraw zagranicznych USA – Robert O’Brien, w ostatnim numerze prestiżowego amerykańskiego czasopisma „Foreign Affairs” stwierdził, że jak Trump wygra wybory, to USA nadal będą dostarczać pomoc wojskową Ukrainie!
Dodał skądinąd, że powinna ona być finansowana przez europejskich członków NATO. To akurat była aluzja do konieczności płacenia przez państwa Starego Kontynentu, które są w Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego, tego, co przyrzekły lat temu 10 na szczycie NATO w Davenport, w Walii, czyli 2% swojego PKB na obronność. Jak wiadomo, poza Polską, Wielką Brytanią, krajami bałtyckimi, Turcją i Grecją bogate kraje Europy Zachodniej wolą się wozić na plecach Amerykanów i płacą nieproporcjonalnie mało do swojego budżetu.
Mr O’Brien niegdyś, „za pierwszego Trumpa”, doradca do spraw bezpieczeństwa USA. wyraźnie pokazał, że żadnej prorosyjskiej rewolucji nie będzie, jeśli D. J. Trump wygra w pierwszy wtorek listopada elekcję do Białego Domu.
Cóż, liberałowie/lewica mają teraz ból głowy. Lata pracy nad zrobieniem z Trumpa „czarnego luda”, a tu były – i być może przyszły- prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, krzyżuje im plany, bo on i jego ludzie mówią całkiem rozsądnie, a nie tak jakby chciała Moskwa czy międzynarodowe lewactwo…Jak pech to pech, towarzysze.