Teoretycznie rząd Donalda Tuska może wskazywać na ambasadorów kogo chce, choćby Krzysztofa Kononowicza z Białegostoku, albo jego ziomka, Andrzeja z Plutycz na Podlasiu. Wątpliwości budzi sposób, w jaki władza chce tych zmian dokonywać. Na trzech kluczowych dla Polski kierunkach: Unia Europejska, USA i NATO, odbywa się to, jak zwykle w przypadku tej ekipy, na rympał i po bandzie.
Zaczęło się od zmiany ambasadora Polski przy Unii Europejskiej, Andrzeja Sadosia, która odbyła się kilka godzin po powołaniu rządu, na jeden dzień przed pierwszym szczytem w którym uczestniczył Donald Tusk, po raz drugi w roli premiera RP. Jego miejsce zajął też doświadczony dyplomata, Piotr Serafin, ale wszystko odbyło się bez klasy, tylko po to, by upokorzyć człowieka, który przez lata reprezentował rząd RP przy UE.
Potem było już tylko gorzej. Szanowanego, bez wyjątku przez wszystkioe strony sceny politycznej, ambasadora RP w USA Marka Magierowskiego, podobnie jak kilku innych, minister Radosław Sikorski wezwał do powrotu do kraju. Wcześniej wezwano też Tomasza Szatkowskiego, ambasadora przy NATO, który miał szansę objęcia posadyt wiceszefa tej organizacji. Zamiast tego, rządzący oraz sprzyjające im media – nie wyłączając z tego osobiście premiera Tuska, wylali na niego beczkowóz kłamstw, pomówień oraz insynuacji. Jak zapowiedział w środę ambasador Szatkowski, premier powinien się spodziewać pozwu sądowego.
Kolejnym przykładem jest placówka w USA. Ambasador Marek Magierowski był ceniony przez wszystkich. Komplementował go nawet sam Tusk. Nie można było go wrzucić do puli z zarzutem pt. PiS delegował na placówki osoby bez kompetencji oraz doświadczenia. Jego następcą ma zostać Bogdan Klich, zdymisjonowany z posady ministra obrony przez samego Donalda Tuska z powodu katastrofy smoleńskiej. Teraz ma reprezentować Polskę w USA, choć nigdy nie pełnił żadnej funkcji w dyplomacji. Wygląda na to, że „koalicji 13 grudnia” rzeczywiście chodzi o obniżenie rangi przedstawiciela Polski w USA, a fakt, że na placówkę nie wyjeżdża Krzysztof Kononowicz lub Andrzej z Plutyczn, ale właśnie eksminister B. Klich, jest po prostu przypadkiem.
Teraz serio. Obserwując ostatnie wskazania ambasadorskie „rządu 13 grudnia”, aż trudno uwierzyć, co motywuje tymi ludźmi. Na pewno nie dobro Polski. Mają prawo zmieniać ambasadorów w porozumieniu i za zgodę Prezydenta RP, ale decyzje kadrowe obecnej w MSZ, zamiast budować pozycję i rolę Polski, prezentują kraj w najgorszych barwach. Wygląda to tak, jakby stosowano metodę: im gorzej dla Polski, tym lepiej dla nas – ważnych polityków PO w Europie. Analogie z czasów warcholstwa polskiej szlachty, jak najbardziej uprawnione. Tak właśnie zaczynały się rozbiory. Tak sprzedawano Polskę. To dzieje się teraz.